Agniejkowe Klimaty to podróż w głąb mojego życia, życia które tak naprawdę się zaczyna, o jakim marzyłam i za jakim tęskniłam. Stworzyłam swoje Klimaty, odnalazłam szczęście, przestałam marzyć i wzięłam się za ich urzeczywistnianie! Światłem mojej podróży jest Piotr dzięki, któremu złapałam wiatr w żagle. Nie mogę zapewnić Was jak długa będzie ta podróż, w jakie miejsca dotrzemy, co zobaczycie i czy pogoda zawsze dopisze. Świadomi bądź mniej świadomi staniecie się towarzyszami mojej podróży.

sobota, 31 marca 2018

,,Wielkanocne baby''



Te święta... wyjątkowe, domowe, rodzinne, pasteLove, pracowite z pasją, nostalgiczne, tylko nasze!


  Pierwsze święta tego roku i ostatnie w tym miejscu.
W kwietniu rozstajemy się z Kaliszem na dobre.
Dzieci rosną, marzenia spełniają się:) Zaczynamy budowę wymarzonego domu. Jak dla takiej wariatki jeszcze dwa lata temu szukającej swojego miejsca na ziemi mieszkającej 28 miesięcy w mieszkaniu kupionym stanu deweloperskiego  i urządzonego według własnego widzimisię to zbyt długo! Moje pasje wzięły górę oraz temperament i stało się. Szybka decyzja, klamka zapadła.
Szczerze.... nie użyłam wcale tego Kalisza. Małe dzieci więcej życia dywanowo-kanapowego aniżeli zwiedzania tyle ile bym chciała.      Matka dwojga szkodników, dodam tak małych szkodników jest mało atrakcyjnym towarzyszem we wszelakich aspektach życia.
Tych, których poznałam i to właśnie tylko te osoby na których mi zależy nie mieli okazji poznać Agi takiej, której nawet mnie brakuje.

Ps.:
Ale pomimo tego zapadły przyjaźnie z najbliższymi sąsiadami i nie tylko. Dlatego warto było mieszkać choćby w tym mieście.

























I najważniejsze życzę Wszystkim wesołych, radosnych świąt przy wspólnym stole w miłej atmosferze. Celebrujmy te chwile bo są tak ulotne ale na szczęście pozostają w pamięci na zawsze.






wtorek, 27 marca 2018

Nieważne jak......w czym, jestem!

Kiedy budzisz się rano i zastanawiasz się jaki to dzień, kiedy od 3 lat nie znalazłaś czasu na maseczkę, kiedy jedyna twoja fryzura to kucyk nie, nie kok, kiedy piżama jest twoim całodziennym strojem..... a słoik nutelli daje wiekszą rozkosz niż dotyk partnera, to wiedz, że czas wyjść do ludzi. Zostaw kapcie i choćby na boso uciekaj, daleko, daleko ale nie tak znów zbyt daleko!


Dlaczego..... ? by mieć siłę powrócić do uroków rodzicielstwa:).


AGNIEJKO już dość!


Wychodzę z kapci, jestem WITAJCIE!


sobota, 13 czerwca 2015

Pożegnanie...

 
Witajcie,


Bycie mamą jest cudne, bycie mamą uszczęśliwia, bycie mamą dodaje wigoru, napawa optymizmem oraz przewraca życie do góry nogami! Przyszedł czas na zmiany, na zmiany, które może nie do końca przypadają nam tj. rodzicom Zuzi ale małej na pewno. Wyprowadzamy się z Łodzi, dość daleko jeszcze dalej od moich rodzinnych stron. Mamy zamiar pomieszkać w domu z ogródkiem blisko dziadków:). Może pomieszkamy do wiosny, w planach mamy budowę domu a jak nie to na pewno kupno mieszkania. Odkąd mamy dziecko wynajmowaniu mówimy dość!!! Jutro chrzest Zuzki, myślę, że i w to lato zdążymy też ze ślubem; obrączki odebraliśmy w dzień dziecka ha, haaa. Jak przystało na mamuśkę głowa pracuje 24h. Życie zmieniło się o 180 stopni. Odchodzę od stylu, który dotychczas miałam. Zrobiłam totalna rozpierduchę, powydawałam oraz posprzedawałam wszystko co zdobiło mury łodzkiego mieszkania.
Weszłam w nowy etap mojego życia. Nie chce ciągnąć za sobą ogona. Chcę wszystko nowe, chcę wejść w nowy styl a tym stylem będzie glamour. Jedynie pokój Zuni pozostanie taki jak dawniej.
Bliski memu sercu. Będzie przypominał przeszłość oraz cudowne jej uwieńczenie czyli przyjście córki na świat i pożegnanie z Łodzią. Dokładnie 10 lat temu 26 letnia dziewczyna przyjechała do Łodzi. Nie miała wiele i nie znała nikogo. Była rezolutna z zadartym nosem a co najważniejsze z wielkim sercem i otwartością do ludzi. Gdy wspomnę to właśnie wtedy wydawało mi się, że mam styl. Nigdy nie szłam za tłumem, zawsze musiałam się wyróżnić i zawsze miałam własne zdanie. Teraz jestem o te parę lat dojrzalsza i właśnie teraz bardziej ukierunkowana na to, co mnie cieszy, co mi się podoba. W piątek za parę dni wyjeżdżam i żegnam Łódź jako kobieta, jako matka oraz szczęśliwie zakochana. Łódź odebrała mi troszkę młodości, hmmm figury też tym bardziej jak patrzę na fotografię sprzed....:) i wiecie co odebrała mi też wiarę w ludzi bądź otworzyła oczy. Nie jestem już ufna ani ugrzeczniona. Zmieniłam się po prostu dopasowałam się do realiów życia, życia, które trochę dało mi w kość i życia które dużo nauczyło. Z roztrzepanej studentki stałam się kobietą, która czasami potrzebuje trzech par rąk i szyi jak żyrafa. Muszę i lubię mieć wszystko perfekcyjne i na swoim miejscu. Z paroma kilogramami więcej czy nie, wciąż latam pół metra nad ziemią i wypatruję swojego miejsca na ziemi gdzie wokół znajdą się życzliwi ludzie, sąsiedzi, przyjaciele....

Przyszedł czas na zmiany, na chwile obecną wyjeżdżam. Może jeszcze kiedyś powrócę. Czas pokaże a życie zweryfikuje.....
Tak sobie siedzę i piszę i nie obchodzi mnie już czy z sensem czy może pod względem ortograficznym ok, mam obok siebie cząstkę siebie i teraz ten skarb jest dla mnie najważniejszy!

Pozdrawiam gorąco, Wasza Agniejka:)




środa, 28 stycznia 2015

Już w komplecie!


 
 


 
 
9 stycznia 2015 roku, 
dniem narodzin Zuzanny.
Złoty medal za wytrwałość, opiekę i czułość oraz wieelkie
oddanie i serce dla
MOJEGO UKOCHANEGO!
 
Razem rodziliśmy naszą Córkę.
Dziękuję Ci Skarbie
za wszystko!!!
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Kocham Was najbardziej
na świecie :)

sobota, 3 stycznia 2015

Pokoik ukończony. Fotorelacja.

  
 
Dotrzymując słowa zdradzam sekret pewnego szalonego pomysłu.
Byłam pełna niepewności. Ale zawzięłam się i dotarłam do mety. Wymyśliłam, że sama zrobię dywan dla Zuzi. Zakupiłam 1 km sznurka bawełnianego w kolorze naturalnym, szydełko i zaczęłam pętelkować. Kursu udzieliła mi moja kuzynka Magda. Kiedy miałam ochotę podchodziłam do wora ze sznurkiem i robiłam. Dywan robił się szybko i przyjemnie:). Nie wprowadziłam żadnego koloru ponieważ uznałam, że taki podoba mi się najbardziej. Cel ukończyłam i uważam dzieło, które stworzyłam za swój wielki sukces.!
W końcu przyszedł czas na aranżacje pokoju dla małej. Przeglądając internetowe sklepy z wyposażeniem pokoi dziecięcych załamałam ręce. Nic kompletnie nie wpadło mi w oko. Meble, dodatki, wszystko to, co przejrzałam nie zrobiło na mnie wrażenia. Dlatego postanowiłam cały pokoik stworzyć z tego co posiadam. Komoda z Ikei została przerobiona, drewniany fotel zyskał nowy kolor. Stworzyłam obrazy, lampę przyozdobiłam nową tkaniną. 
Kolory, które stroją pokój to biel, szarość i pudrowy róż. Sporo tych rzeczy powstało. Zauroczyły mnie tez pompony z tiulu, które bardzo łatwo i szybko można było zrobić. Ja tak zapędziłam się z tym tworzeniem, że zaprojektowałam jeszcze spódniczkę i opaseczkę na głowę dla córci na pierwszą sesję.:) Jedynym meblem, któremu nie mogłam się oprzeć i na prawdę nic w nim nie przerobiłam to łóżeczko do spania. Marzyłam o takim gdzie będzie opuszczany jeden bok i takie właśnie zakupiłam. Jest świetne, wygodne i funkcjonalne.  I z tej całej miłości i szczęścia powstał pokój dla Zuzanki.
 
 
 
 
 
 
Nie był ani wymarzony ani wyśniony, tym bardziej wcześniej zaplanowany. Powstał spontanicznie z tego co mieliśmy. W gratisie dostał nasze chęci, pomysłowość i serca. Teraz z Piotrem czekamy tylko na znak od małej. I wcale nie chcemy cieszyć się wolnością, która ma  skończyć się na dniach, chcemy już być we troje:) Wszystko dopięte na ostatni przysłowiowy guzik, możemy wyruszać w podróż po rodzicielstwo.
 
 
 
Ja w pełnej gotowości z nutką humoru krzyczę:  ZUZKA WYPAD Z BRZUSZKA!:)
 
 
 
 
 
 
 Ps.: etapy powstawania dywanu.



















 
 
 Do zobaczenia już w nowym składzie, pa:)
 
 
 

wtorek, 11 listopada 2014

W oczekiwaniu na.....

 
 
 
O radosnej nowinie dowiedziałam się na początku maja. Córcia była planowana i długo nie musiałam na nią czekać. Już w 12 tyg. znałam płeć dziecka. Byłam zaskoczona, myślałam, że trzeba dłużej czekać na określenie płci. Pani dr bardzo dobry genetyk stwierdziła po wielkości kości i narządach wewnętrznych, że na pewno noszę w sobie córeczkę. Była przekonana i pewna swojej diagnozy. I nie myliła się w późniejszych badaniach ciągle mówiono córcia, do teraz również. Od kiedy pamiętam zawsze chciałam mieć pierwszą córkę. Miłym zaskoczeniem jest fakt, że mój Piotr też bardzo chciał dziewczynkę. Przyszli teściowie i moi rodzice też wnusię. Więc córcia zrobiła prezent nie tylko nam ale i przyszłym dziadkom.



Po tych wszystkich przyjemnych wieściach, przyszły dni na te gorsze. Jak dla mnie takie ewenementy widzimy na ekranie tv bądź czytamy o nich w prasie.
Wyobraźcie sobie, że po pierwszych badaniach dostaję telefon z laboratorium i co słyszę?, proszę powtórzyć badania bo źle wyszły.
Z drugiej strony słuchawki usłyszałam serię pytań; czy chorowała pani na toksoplazmozę?, czy stwierdzono u pani wcześniej wirusowe zapalenie wątroby typu C? i wiele innych niezrozumiałych dla mnie stwierdzeń. Sama nie wiem jakim cudem miałam siłę wsiąść do auta i pojechać na powtórzenie badań. Przepłakałam sporo dni. W końcu wynik i co?, HCV pozytywny, toksoplazmoza nabyta niedawno. 
Płakałam, mój tato płakał, mama ostatkiem sił pocieszała mnie i tatę, tylko Piotr nie dowierzał i mocno sfrustrowany ciągle powtarzał, nie możliwe skąd?, jak? Byłam wtedy sama w domu. Rodzice w Koninie, Piotr w pracy za granicą, pozostały mi tylko myśli i nieprzespane noce. O wertowaniu stron komputerowych nie wspomnę. O tym co pisali na temat toksoplazmozy nie chcę nawet pamiętać.!
Z wynikami udałam się do swojego lekarza prowadzącego ciążę. Ten natychmiast położył mnie w szpitalu, typowo specjalizującym się w takich zakażeniach. Leżałam tydzień, opiekę sprawował nade mną sztab lekarzy łącznie z profesorami. Dla nich to codzienność. Dla mnie był to koniec, koniec wszystkiego. Na takie badania czeka się długo, jest to kwestia tygodnia, dwóch. Na jednym z obchodów obwieszczono mi, że wychodzę a co do wyników to wszystko książkowo. Toksoplazmoza i HCV zakażeń brak!. Osłupiałam i wnikliwie wczytywałam się w niezrozumiałe dla mnie parametry które mi wręczono. Po wyjściu znowu płakałam nie rozumiejąc co się dzieje. Jak taki szpital jak Matka Polka w Łodzi ma takie wyniki? co to oznacza. Czemu całkowicie różnią się od tych które mam?. Wróciłam do lekarza prowadzącego z wynikami i uwierzcie, mój lekarz powiedział z uśmiechem pani Agnieszko jest dobrze, nawet bardzo dobrze.
No, tak dla kogo dobrze? Dla mnie jako przyszłej matki było jeszcze gorzej, wręcz fatalnie! Co robić dalej, gdzie iść, gdzie powtórzyć badania. Miałam sobie z dwóch odczytów mojej krwi wybrać ten lepszy?, a czy na pewno był on prawdziwy?, który był prawdziwy? Ciągle w głowie słyszałam słowa mojego lekarza, że badania powtórzymy za 3 tyg. Co z tego? a jeżeli jestem chora to muszę przyjmować leki by nie doszło do uszkodzenia płodu.! 3 tyg. czekania, niewiedzy, płaczu i strachu.....nie, nie pora rozprawić się z tym samemu.
Wsiadłam pewnego czerwcowego dnia w auto z samego rana i przyjechałam do Konina na badania. To trzecie badania z innego całkiem miasta, myślałam. Na pewno pokryją się parametry i wyniki z którymiś z tych dwóch które mam. Kochany Tato o siódmej rano wycałował mnie, czekając już na mnie pod szpitalem, pamiętam chwycił mnie za rękę mówiąc, choć!. Tam dowiedzieliśmy się że badań na toksoplazmoze nie wykonują z awidnością i mamy jechać pod inny adres. Wszystko działo się szybko, w biegu. Tam na miejscu powiedziano nam, że badania wysyłają do Łodzi i nie będzie to tak od razu. Musielibyście zobaczyć moją minę, cały świat runął, jakbym wpadła w czarną dziurę, ocknęłam się i zaczęłam myśleć co jest, dlaczego? Dlaczego los kładzie mi kłody, czy jest szansa na wyjaśnienie tej farsy? Pamiętam, że wybiegłam  wtedy z poczekalni i krzyknęłam, wracam do Łodzi! Zrobię tam badania jeszcze w innym laboratorium! Tato uspokajał mnie i tłumaczył, że taki szpital jak CZMP nie może się mylić, tam pracują profesorowie i nie mogą sobie pozwolić na pomyłki.
Zmęczeni i zrezygnowani pojechaliśmy do domu. Na progu powitała mnie mama, gdy zobaczyłam twarz i oczy mojej mamy wszystkie obawy przeszły. Nie umiem tego opisać. Tym spojrzeniem jakby zaklęła, moje myśli, a moją głowę wzięła w swoje posiadanie. Od dawna nie byłam tak spokojna. Przede wszystkim nie byłam sama, miałam wsparcie, miłość i bliskich z wiarą którzy nie dopuszczali złych myśli. Przez ten czas czuwali nade mną tworząc klosz przez, który nie miały prawa przejść żadne smutki.  Po tygodniu wróciłam do Łodzi.  Piotr zerwał kontrakt i wrócił do domu. Razem poszliśmy prywatnie zbadać moją krew. W tym samym czasie lekarz poprosił abym powtórzyła badania. Badania w laboratorium w którym dowiedziałam się o zakażeniach.! Wynik z tego laboratorium okazał się taki sam jak ich pierwszy, czyli zakażona!!!!
Po dwóch dniach przyszedł wynik z prywatnego laboratorium gdzie oddawałam krew i wynik totalnie co do przecinka pokrywał się z wynikami z Matki Polki, brak zakażeń.
Przemiłe Panie mgr wzruszone moją historią-serio, poprosiły mnie na rozmowę. Przeprowadziły ze mną  wywiad, wypytując o wszystko. Jak pobierali krew, do jakich próbek, czy próbka z toksoplazmozą była jedna a druga, oddzielna do hcv, czy krew tylko do jednej próbki. Czy badania wykonują na miejscu, czy wożą w inne miejsce. Słuchałam i patrzyłam a one ze swą serdecznością trajkotały mówiąc wiele, oj wiele!!!  Uspokoiły mnie stwierdzając pod koniec, iż laboratorium, które myli moje wyniki musi mieć problem z transportem próbek. Szczegółowo opowiedziały jak powinno wyglądać pobieranie materiału do badań, jak się przechowuje krew i wiele innych ważnych informacji. Ciągle mówiły niech się pani nie stresuje a dla pani dobrego samopoczucia pobierzmy jeszcze raz krew i wyślemy do Szpitala Zakaźnego im. Biegańskiego.Po naradzie tak zrobiłyśmy. To była już czwarta jednostka, która sparwdzała moją krew:). Badania przyszły potwierdzając moje książkowe zdrowie.
A Panie z owego laboratorium obwieszczając mi nowinę były tak szczęśliwe jakby co najmniej wygrały w lotto. W końcu uwierzyłam, jestem zupełnie zdrowa. Smiałam się i płakałam a one trajkotając na przemian do słuchawki mówiły a nie mówiłyśmy?
Po otrząśnięciu się z tych drastycznych wydarzeń nabrałam siły i mocy. Wtedy to zaczęłam zauważać swój powiększony brzuch i zaczęłam rozmawiać z małą:) Stwierdziłam, że nie popuszczę tych doświadczeń jakie ,,nas'' spotkały!!!
Poszukałam prawnika, który prowadzi moją sprawę i na dzień dzisiejszy sprawa jest w toku. Zaskarżyłam laboratorium i czekam na zakończenie sprawy. Nie wiem co z tego wyniknie i jak sprawa się zakończy.
Uwierzcie mi, chcę przestrzec wszystkich, którzy robią badania a te wychodzą złe. Nigdy nie opierajcie się na jednej opinii na jednym wyniku, diagnozie!!! Prawda może okazać się całkowicie inna.
Przede mną jeszcze niecałe 2 msc ciąży ale tak na prawdę teraz oddycham pełną piersią i cieszę się przyszłym macierzyństwem. Mam odblokowaną głowę, wiele planów, wiele pomysłów już zrealizowałam. W najbliższym wpisie zdradzę co zrobiłam dla Zuzi, a było to niezłe wyzwanie! 
Pozostało czekać tylko na maleństwo. Jeżeli któraś z Was miałaby jakieś pytania, obiecuję odpowiem na wszystkie :).



 
Ps.; KWINTESENCJA KOSZMARU


Jakieś dwa miesiące temu dostałam kopertę z listem poleconym, iż laboratorium w którym wykryto zakażenie powiadomiło Stację Sanitarno-Epidemiologiczną o tym, iż jestem nosicielką żółtaczki typu c.
Ustawa z dnia....... nie pamiętam jakiego, pismo jest u mojego prawnika, mówi o tym, iż każda osoba zarażona ma prawo zgłosić się z dowodem osobistym i być zapisana w rejestrze osób które są nosicielami.
Nie będę już rozpisywać się jaka wściekłość we mnie wstąpiła gdy to czytałam. Nazwę to po krótce- NĘKANIE!!! Prawnik tez odpowiednio to skomentował cytuję ,,ukręcili sami na siebie bata''
 
I to tyle, bądź może aż tyle.
Czas przejść mam już za sobą.
Słońce od dłuższego czasu świeci dla mnie bardzo gorąco i przyjaźnie. Lato, wakacje były koszmarem, za to jesień okazała się cudownym czasem:)
 
Starym przysłowiem chcę zakończyć dzisiejsze rozważania.
Po burzy zawsze wychodzi słońce!
 
I wiecie co? jest i świeci!
Do następnego razu, pa.
 



























środa, 15 października 2014

Moja prywatna przystań nagrodzona w MM. Konkurs na najpiękniej zaaranżowany balkon rozstrzygnięty:)

Moi podczytywacze, cóż to była za niespodzianka kiedy Pani redaktor gazety Moje Mieszkanie zadzwoniła do mnie aby poinformować mnie o wyborze komisji.
Ujęła to tak: Pani Agnieszko bardzo spodobał się nam Pani balkon i właściwie to nagrodę  Pani już ma! Nie dowierzając słuchałam, chodziło o to, iż tegoroczny wybór ,co do najpiękniejszego balkonu rozgrywał się między dwoma sponsorami. Sponsor Murator i sesja balkonu w miesięczniku MM wraz z fotelem o wartości 916 zł. 
 
 
 
oraz nagroda specjalna sponsora Allegro, bujany kosz o wartości 2000 tys. zł.
 
 
 
 
 
Wypytała szczegółowo o wymiary balkonu o to jak obecnie wygląda i czy ewentualnie zgodziłabym się na sesję. Decyzja miała zostać podjęta do tygodnia czasu. Czas upływał ja czekałam, nie dzwoniłam nie dopytywałam. W między czasie dosyłałam zdjęcia, mailowałam i czekałam z niecierpliwością. Napiszę szczerze, bardzo zależało mi na nagrodzie allegro. Kiedy dowiedziałam się o dwóch opcjach wygranej po cichutku chciałam właśnie kosz :). Najprawdziwsze jest jednak to, iż w tym roku bardzo namawiałam moją kuzynkę Magdę aby wzięła udział bo jej balkon to prawdziwy warzywniak. Wiele na nim ziół, kwiatów i pomidorów które sięgają po pachy- takie giganty. Ja w to lato nie miałam absolutnie brać udziału w konkursie ale gdzieś wewnętrznie miałam takie pragnienie aby podziękować za zeszłoroczną nagrodę w postaci mebli które wygrałam. Miałam przeświadczenie, że to mój obowiązek aby  pokazać mój balkon tego roku właśnie w nowej odsłonie. Nie w bieli, nie z lnem i nie w stylu prowansalskim. Zachodziłam w głowę co by wymyśleć. Na początku myślałam aby przemalować meble. Rozsądek podpowiadał mi, że to prezent,  dar i zdecydowałam, że zostaną takimi jakie przyjechały do mnie. Konkurencja w tym roku była ogromna ja zamieściłam swój balkon na 3 dni przed końcem  nadsyłania zdjęć. Przeglądałam wszystkie zamieszczone zdjęcia i myślałam gdzie ja?, gdzie moja przystań!. No cóż, ale obowiązek spełniłam! Przystanią pochwaliłam się na jednym z portali społecznościowych i jeszcze tego samego dnia kuzynka napisała mi komentarz pod zdjęciem WYGRAŁAŚ!.  Nie macie pojęcia jak mnie to rozbawiło, na prawdę, śmiałam się na głos. Mój luby też ciągle powtarzał piękniejszy ten nasz balkon niż zeszłoroczny. A ja słuchając myślałam, bez przesady, zobaczymy.
I nagle nastał ten dzień, Pani Dorota Jaworska zadzwoniła i powiedziała, iż tego roku postawili na zieleń i dużą ilość kwiatów i dla mnie wybrali nagrodę Allegro.
 
 
 
 
Wtedy opowiedziałam Pani Dorocie, dlaczego akurat tak wygląda mój balkon i o wszystkich moich przemyśleniach  tworząc go od podszewki. Podziękowałam za nagrodę na której bardzo mi zależało i przyznałam, iż  w duchu na taką właśnie decyzję czekałam.
A to, jedno z najważniejszych zdjęć sesji. Nigdzie nie było publikowane aż do dziś:)
 
 
 
To ja z moją córcią. To razem tworzyłyśmy dla siebie miejsce odpoczynku i dlatego właśnie nazwa  prywatna przystań. Już teraz wiecie dlaczego tak bardzo chciałam kosz, właśnie dlatego aby móc bujać się w nim wraz z moją małą córeńką.:)
 
 
 
 
 

niedziela, 5 października 2014

Randka z ,, RUDYM''

    

Ostatnie dni września spędziliśmy  w rodzinnych stronach mojego P. Chciałam oderwać się od szumu ulicznego i przenieś się w sielskie klimaty. Może te klimaty nie tworzą typowej wsi bo jest to wieś  jak na dzisiejsze czasy, nowoczesna.  Nie jest taka jaką pamiętam z lat gdy byłam małą Agnieszką. A może i jest tylko ja i moje spostrzeżenia się zmieniły?!
Na łąkach widać zbelowane zboże, kolorowe ule, gdzieś u sąsiada pieje rankiem kogut. Dla mnie to najlepsze SPA dla umysłu i duszy. Właśnie tam czuję, że oddycham pełną piersią. Czuję tę świeżość. I to co najważniejsze uwielbiam rodzinę Piotra, kocham ich uśmiechnięte twarze i ich gościnność.
Tym bardziej, że Piotr ma troje braci i spędzanie wieczorów w towarzystwie tylu fajnych facetów, najukochańszych na świecie ze mną w roli głównej to najlepszy relax:)!!!!!
Piotr jest typowym ,,łazikiem'' uwielbia lasy, grzyby i spacery ze swoimi czworonogami. Ja typowa miastowa babka uwielbiam spędzać czas słuchając opowieści Rodziców Piotra przy pysznej herbacie ze słodkim poczęstunkiem:) I tak też było tym razem tylko że, mój luby przesadził z niespodzianką.
Dla mnie była niesamowitym zaskoczeniem gdy zobaczyłam pełen kosz grzybów. takiej ilości rydzy to ja jeszcze nie widziałam!




I co najważniejsze tekst Piotrka, tato zakładaj kalosze, bierz kosze, jedziemy jest ich jeszcze więcej. No i co?? Pojechali!
A oto efekty łazikowania po lesie:).



Ukłony dla Adasia jednego z braci bo to właśnie on jest królem wekowania wszelakiego. I wyobraźcie sobie po pracy, usiadł na stołeczku i obierał, obierał, obierał...


A tu uwieczniłam czworonoga, najstarszego z psów. To stary poczciwy Rex. Wierny przyjaciel i cudowny kompan. Jest staruszkiem nie widzi, nie słyszy ale jak dla mnie najcudowniejszy psiak! Ja psiarą nie jestem ale jego upatrzyłam sobie i uwielbiłam jakoś od początku. Jest wyjątkowy i niech pożyje jak najdłużej:) I to tyle z sielsko-wiejskich klimatów.
Do następnego razu.